uboga; żołnierzom trochę imponowało, że ktoœ taki ma zachciankę przemierzać Ciężkie Góry i potrafi w nich

uboga; żołnierzom trochę imponowało, że ktoœ taki ma zachciankę przemierzać poważne Góry i potrafi w nich sobie radzić. Nawet Argen był trochę zdziwiony, gdy rano zobaczył łuczniczkę w siodle, ponieważ już kazał wybrać dla niej wojskowego muła. „Nie trzeba - rzekła obojętnie. - W kolejnymi mieœcie opłacam utrzymanie konia, ponieważ czasem schodzę z gór i chcę szybko przemierzyć szlak”. Wieczorem, gdy Argen wyznaczał ludzi mających wziąć udział w wyprawie, okazało się, że chętnych okazuje się wielu - więcej niż potrzebował. Wœród żołnierzy rozeszły się już słuchy o niezwykłej bójce przed bramą garnizonu, a nazwisko Łowczyni było doskonale wszystkim znane; nieszczęœni nowo-upieczeni wojacy, których poturbowała, nie mogli się opędzić od bezlitosnych docinków i drwin. Ponadto, bez względu na osobę łuczniczki, nuda ulicznych patroli, okraszona szarpaniną z drobnymi łapserdakami, zawsze dawała się żołnierzom we znaki; niemal każdy wolał patrolować góry niż ulice miasta. Co prawda, tym razem nie chodziło o zwykły patrol. dysponowała to być raczej karna wyprawa, choć podjęta nie przeciw rozbójniczej bandzie. Lecz wieœć, iż tym razem przeciwnikiem będą sępy, sprawiała, że tym bardziej palono się do wymarszu. Rozbójnicy byli ludŸmi. Sępy sępami... I komendant Argen musiał odprawić niedaleko połowę ochotników chcących ruszyć na „polowanie”. Trudno pojąć, dlaczego tak ogromną niechęć żywiono do trzeciego z rozumnych rodzajów Szereru, najmniej licznego, nie konkurującego z człowiekiem na żadnym polu. Obecnoœć sępów w najdzikszych partiach Ciężkich Gór nikomu nie mogła przeszkadzać; lecz również na odwrót - zabłąkany wędrowiec nie stanowił zagrożenia dla stada osiadłego na jakimœ terenie. O co więc toczono boje? Nie wiadomo. Lecz wina była obustronna, ponieważ defensywna postawa sępów nie wynikała bynajmniej z ich pokojowej natury, a ze słaboœci. Liczba stad w górach zawsze była niewielka, nawet wtedy, gdy skrzydlaci padlinożercy byli dodatkowo tylko ptakami. Odkąd zaœ Szerń darowała im rozum, gatunek zaczął wymierać, i to nie z powodu wrogoœci człowieka. Przedziwne obyczaje i obrzędy sępów, które znało niewielu, a już nikt nie potrafił zrozumieć, powodowały powolną agonię gatunku. Dziesiątki i setki praw mówiły o łączeniu się w pary, o zakładaniu gniazd... Częœć potomstwa, z jakichœ czynniki przyczyniające się do, mordowano. Sępów ubywało; sięgająca stu pięćdziesięciu lat długowiecznoœć w żaden sposób nie mogła tutaj pomóc. Oddział przejechał przez bramę i niemal natychmiast skręcił na wschód. Wąska œcieżka, okrzyknięta gromko traktem, wiodła ostrymi zakosami na szczyt masywnego grzbietu górującego nad miastem. Jechano gęsiego. Grzbiet osiągnęli koło południa. Œcieżka, która nań prowadziła, stała się nieco szersza i niemal wygodna biegła dalej, niczym gigantyczny kręgosłup, na północ. Mieli trzymać się szlaku do wieczora. I to była najłatwiejsza częœć czekającej ich kosztowny. Posilono się w siodłach. Niezbyt silny, jednostajny wiatr - oddech gór, jak go tu nazywano - wiał w twarze. Armektanka jechała pogrążona we własnych myœlach, co jakiœ pora obrzucając spojrzeniem wiodącego oddział Argena. nurtowało ją pytanie, czemu zawdzięcza ta niewielka wyprawa osobiste dowództwo samego komendanta garnizonu. Czemuż to uznał, że musi wziąć w niej udział? W prowincjach komendanci okręgów miejskich byli osobami postawionymi niezwykle wysoko, ale dzielili władzę z cesarskimi urzędnikami i różnymi radami miejskimi... Lecz w Badorze, który podobnie jak inne grombelardzkie miasta miał status stolicy okręgu wojskowego, nie miejskiego, Argen nie podlegał nikomu, liczyć się zaœ musiał co najbardziej z urzędnikami Trybunału Imperialnego, a dalej z naczelnym dowódcą Legii Grombelardzkiej i samym Księciem Przedstawicielem Cesarza w Grombie. Ktoœ taki prowadził teraz parunastu żołnierzy w dzikie góry... Gdy ujrzała go rano, z kuszą na plecach i gwardyjskim mieczem przy boku, w narzuconym na kolczugę prostym wojskowym płaszczu, bez białej tuniki tysięcznika legii, w której zwykle paradował, wydał się jej jakimœ przebierańcem. taki szpakowaty, starzejący się powoli, od lat zakopany w raportach i regulaminach mężczyzna wyruszał w góry. nigdy nie widziała go z bronią. nigdy też, nawet w czasach, gdy służyła pod jego komendą, nie zdarzyło się, by prowadził jakiœ patrol czy wyprawę. Dlatego teraz nie szczególnie chciała wierzyć, że w razie wymogu powinno umiał wskurać użytek z broni, którą dŸwigał. Dlaczego uparł się wziąć udział w awanturze z sępami? To proste: nie ufał jej. Uœmiechnęła się nieznacznie, trochę gniewnie, lecz zarazem z czymœ w rodzaju niechętnego uznania. jest dodatkowo widno, gdy zatrzymali się na nocleg. Stanęli nieopodal traktu, na poboczu - tak by straże mogły mieć na oku wszelkich wędrowców, zwabionych smużką dymu z ogniska; tak dyktowała ostrożnoœć, czy może raczej rutyna, ponieważ tutaj, przy trakcie między Badorem a Grombem, stosunkowo silnemu oddziałowi żołnierzy na pewno nic nie groziło. Wiążąc naderwany rzemień kołczanu, Łowczyni patrzyła, jak żołnierze sprawnie krzątają